Wokół współtwórcy jednej z największych na świecie firm produkujących komputery krążą od jakiegoś czasu zarzuty o matactwa finansowe.
Do tej pory afera wokół zarabiania na antydatowaniu papierów wartościowych, jakie otrzymywali pracownicy firmy, nie dotyczyła nieskazitelnego managera. Jobs utrzymywał, że nie miał pojęcia o nielegalnym procederze polegającym na zmianach dat opcji na akcje. Teraz, kiedy w trakcie rozwoju śledztwa ujawniane są kolejne fakty, zarzeka się, że "nie miał pojęcia o księgowych konsekwencjach" tego procederu. Śledczy wierzą w nieświadomość Jobsa, dlatego najprawdopodobniej nie zostaną mu postawione żadne zarzuty. Czy uda się uratować nienaganny wizerunek komputerowego wizjonera i uniknąć kompromitacji? Jedno, co jest pewne to fakt, iż Jobs otrzymał w 2001 roku 7,5 miliona akcji. Dość dodać, że ceny akcji Apple Inc. utrzymują się w ostatnim czasie na poziomie około 95 dolarów. Ich wartość od 2001 roku wzrosła prawie dziesięciokrotnie.
SEC doszukała się nieścisłości w dwóch przydziałach opcji z wcześniejszymi datami – w lutym 2001 roku z datą 17 stycznia i w grudniu 2001 roku z październikową datą. Fałszowanie dokumentów umożliwiło kierownictwu firmy wypłacenie większej dywidendy niż należna. Jak oszacowano, pozwoliło to na niekontrolowany wyciek z kasy Apple około 40 mln dolarów. Koncern jest jedną z ponad 150 firm, w sprawie których prowadzone są podobne postępowania.
Jak wynika z najnowszych informacji, Komisja ds. Giełdy i Papierów Wartościowych (Securities and Exchange Commission), która dotąd zajmowała się sprawą Apple, nie rozpocznie postępowania przeciw firmie z uwagi na jej współpracę z rządem w trakcie śledztwa. Oskarżenie o oszustwo skierowano jednak przeciw Nancy Heinen, która wówczas pełniła funkcję opiekuna prawnego w Apple. Sprytny unik czy dążenie do sprawiedliwego zakończenia sprawy?
Żeby sprawiedliwości stało się zadość, dyrektor finansowy Apple Fred Anderson zgodził się na zapłacenie 3,5 mln dolarów grzywny w ramach oskarżenia SEC. Ale wracając do samego Jobsa: kim jest jeden z najbogatszych ludzi na świecie (132. na najnowszej liście najbogatszych opracowanej przez magazyn Forbes), którego majątek szacowany jest na 5,7 mld dolarów, będący jednocześnie jednym z najgorzej opłacanych prezesów (jego wynagrodzenie w wysokości 1 dolara rocznie zostało nawet odnotowane w Księdze Guinessa)?
"Nieoczekiwany chłopiec"
Wiele z wybitnych postaci światowego biznesu nie urodziło się w bogatych rodzinach. Niemal wszyscy z dumą i rozrzewnieniem opowiadają, jak z 5 dolarami w kieszeni wyruszyli w poszukiwaniu sukcesu do wielkich aglomeracji i ciężką pracą oraz wytrwałością udało im się zbudować maszynę do robienia pieniędzy. A to w nieruchomościach, a to w handlu lub dzięki wrodzonemu talentowi do inwestowania i oszczędzania. Mrzonki.
Jobs nie kreuje mitów. Jego success story to od najmłodszych lat to historia niechcianego podrzutka. Ojciec dziś jednego najbogatszych ludzi na świecie - nieznany. Matka - młoda niezamężna studentka, zdecydowana oddać swoje dziecko do adopcji. Jeszcze przed porodem wybrała swojemu potomkowi idealny dom: rodzinę bogatych i inteligentnych prawników. Nie przewidziała jednak tego, że idealnym rodzicom do szczęścia brakowało wyłącznie idealnej dziewczynki. Steve urodził się chłopcem, więc tuż po porodzie rozpoczęły się poszukiwania nowych rodziców. Podobno jedna z par oczekujących na potomstwo (i cud jednocześnie) dostała w środku nocy telefon: "Mamy nieoczekiwanego chłopca. Chcecie?". Bez wahania przyjęli propozycję. Opory miała tylko biologiczna mama, bo okazało się, że nowi rodzice nie są ani wykształceni, ani bogaci. Po zapewnieniach, że zadbają o wykształcenie dziecka, matka zgodziła się na adopcję.
Steve od najmłodszych lat wykazywał zainteresowanie elektroniką i informatyką. Pewnego razu, przygotowując jeden ze szkolnych projektów, zadzwonił nawet do prezesa HP Williama Hewletta z prośbą o wsparcie. Na jego zapytanie odpowiedziano pozytywnie, a wraz z pomocą otrzymał ofertę pracy na wakacje.
5-centowe transakcje
Rodzice wypełnili wolę biologicznej matki i wysłali Steve'a na jedne z najdroższych i najbardziej prestiżowych studiów w Reed College w stanie w Portland. Po kilku miesiącach Steve doszedł jednak do wniosku, że dalsza edukacja nie ma najmniejszego sensu, dlatego zrezygnował. Jak wspomina dziś tę chwilę, była to jedna z jego najtrafniejszych decyzji w życiu.
Wraz z szansą na karierę naukową, Steve stracił również prawo do lokum w akademiku i studenckich posiłków. Spał więc na podłodze w pokoju znajomych, a na jedzenie zarabiał sprzedając butelki po Coca-Coli. Z każdej miał podobno 5 centów. W wolnym czasie raczkujący biznesmen uczęszczał na fascynujące - jak wspomina - lekcje kaligrafii.
Najwyraźniej zarobki z obrotu butelkami nie satysfakcjonowały Jobsa, bo postanowił wraz z kolegą, Stevem Woźniakiem założyć firmę. Był 1 kwietnia 1976 roku. Siedzibą był garaż, a prezes niedawno skończył 20 lat. Pierwszy rok funkcjonowania firmy wymagał inwestycji, więc Jobs bez wahania sprzedał własnego Volkswagena. Pierwsze większe zamówienie obejmowało 50 komputerów, późniejszą sprzedaż modeli Apple I i Apple II liczyło się w milionach sztuk. W 1980 roku spółka przeprowadziła ofertę publiczną, czyniąc z jej właścicieli młodych milionerów.
Komputerowa pasja dwóch entuzjastów spowodowała, że w ciągu dziesięciu lat ich zespół rozrósł się do 4000 osób, a na rynek wprowadzono flagowy produkt tej marki - Macintosh! Sprzedawał się jak świeże bułeczki.
Zwolnienie na własne życzenie
Historia wydawałaby się nieprawdopodobna, gdyby nie była okraszona jakąkolwiek porażką. Taką było zwolnienie Jobsa. Jak wspominał podczas przemówienia na uniwersytecie w Stanford w 2005 roku: "W wieku 30 lat zostałem wyrzucony. Także publicznie przestałem się liczyć. Straciłem to, nad czym się skupiałem przez całe dorosłe życie - to było okropne przeżycie." Co ciekawe, Jobs stracił stanowisko w Apple z powodu konfliktu z dyrektorem, którego sam rekrutował - Johnem Sculley. Kiedy odchodził, jedni wspominali go jako despotę o terrorystycznych zapędach, inni (albo i w duchu ci sami) żałowali, ze stracą charyzmatycznego przywódcę i wizjonera.
Nieoczekiwany przełom w jego życiu okazał się niezwykle inspirujący. Po pierwsze, Steve niedługo potem szczęśliwie się zakochał i ożenił. Następnie - stworzył dochodowy biznes - firmę Next, którą później, w latach 90. wchłonął gigant... Apple. W ten sposób historia zatoczyła koło, a manager powrócił do nękanej problemami finansowymi macierzystej spółki, co wspomina w ten sposób: "było to trudne do przełknięcia lekarstwo, ale chyba pacjent go potrzebował". W międzyczasie Jobs stworzył też jedną z najbardziej uznanych firm produkujących kreskówki - Pixar. Wprowadzając i tę spółkę na giełdę, swój majątek pomnożył co najmniej kilkakrotnie.
25-latek wart 100 mln dolarów
Pasmo kolejnych sukcesów przerwała dramatyczna wiadomość o nieuleczalnej chorobie. Kilka lat temu okazało się, że Jobs ma raka trzustki. Na szczęście chorobę udało się wyleczyć, a Jobs wrócił do swoich obowiązków. A ma ich wiele z uwagi na czujną i rosnącą konkurencję. Żeby wygrać bitwę z Microsoftem, musi stale inwestować w innowację i patrzeć w przyszłość elektroniki. Teraz wyraźnie stawia na telefony komórkowe i odtwarzacze MP3. Przełamując stereotypy Jobs zdecydował się na "współpracę" z konkurencją.
W 2001 roku odbyła się premiera odtwarzacza iPod, który jest kompatybilny z komputerami pracującymi również pod Windowsem. Jednocześnie do innowacyjnego projektu przekonał pięć największych wytwórni muzycznych, które zgodziły się za pomocą e-sklepu iTunes sprzedawać muzykę.
Niedawno firma pochwaliła się imponującymi wynikami sprzedaży - w ciągu pięciu lat sprzedano bowiem 100 mln sztuk popularnych iPodów. Obecnie Apple zarabia na nich co drugiego dolara. W iTunes internauci kupili już ponad 2,5 mld utworów po 99 centów, 50 mln programów telewizyjnych i 1,3 mln filmów pełnometrażowych.
O swoim sukcesie i majątku opowiada podkreślając, że nigdy tak naprawdę pieniądze nie były dla niego celem samym w sobie: "Byłem wart ponad milion dolarów, kiedy miałem 23 lata, 10 milionów, kiedy miałem 24, 100 mln - kiedy skończyłem 25 lat, ale nie to jest najważniejsze."