Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Ogórek
|

Antoni Ptak, właściciel centrum targowego "Ptak"

0
Podziel się:

Biznes to sport ekstremalny

Antoni Ptak, właściciel centrum targowego "Ptak"

Antoni Ptak zarządza jednym z najpotężniejszych centrów targowych w Europie. Jest jednym z najbogatszych polskich biznesmenów i jednym z najbardziej kontrowersyjnych sponsorów piłki nożnej. Ile zyskał w biznesie i ile stracił z powodu pasji opowiada dziennikarce Money.pl.

Money.pl: Czy biznes jest podobny do sportu?

Antoni Ptak: W sporcie nie ma biznesu - tam wydaje się pieniądze. Prowadzenie działalności gospodarczej natomiast jest z definicji zarabianiem pieniędzy. Taka jest zasadnicza różnica.

Money.pl: A podobieństwa?

A.P.: Sport i biznes łączy z pewnością ryzyko. Nie wiadomo nigdy na pewno, czy biznes się powiedzie. Porównywalnym ryzykiem obciążony jest wynik meczu. Różnie może być. Czasem się zarabia, czasem traci.

Money.pl: W którym przypadku to ryzyko jest większe? Mógłby Pan to ocenić?

A.P.: Myślę, że piłka nożna jest ryzykownym zajęciem. W handlu, szczególnie na początku mojej działalności, ryzyko było ogromne. Teraz, kiedy firma dość dobrze prosperuje, to ryzyko dalszego funkcjonowania jest minimalne.

Money.pl: Dlaczego więc zdecydował się Pan inwestować w piłkę nożną?

A.P.: To jest przede wszystkim moja pasja. To wciąga. Myślę, ze wszyscy, którzy mieli związek z tym sportem z czasem dochodzą do tego, że on uzależnia i później bardzo trudno go zostawić.

Money.pl: A czy trzeba mieć specjalne przygotowanie lub wyjątkowe umiejętności, żeby zająć się biznesem sportowym? A może wystarczy pasja i worek pieniędzy?

A.P.: Nie potrzeba żadnego wykształcenia. Prawdziwy pasjonat zajmuje się piłką nawet wtedy, gdy wiele na tym traci. Pieniądze są więc niezbędne.

Money.pl: Kto się zajmuje pozyskiwaniem nowych piłkarzy? Sam Pan monitoruje rynek, czy zatrudnia Pan menedżerów?

A.P.: Przede wszystkim poszukiwaniem zawodników zajmują się menedżerowie. Na pewno wiele nas z tego powodu spotkało zawodów. Czasami przysyłane są oferty z konkretnymi zawodnikami. Później o tym, czy dochodzi do transferu decyduje właściciel, który wydaje pieniądze oraz trener lub sztab szkoleniowy po pewnej obserwacji na żywo, na nagraniach meczu i podczas testów.

Money.pl: Ile Pan stracił przez zamiłowanie do piłki nożnej?

A.P.: W sumie bardzo dużo. Trudno to nawet policzyć. Przez lata mojej działalności w sporcie dużo do tego dołożyłem. Dodatkowo, za moje poświęcenie bardzo często obrywa się od mediów, kibiców. Za pasję się płaci.

Money.pl: Ile? Mógłby Pan to oszacować?

A.P.: Nigdy tego dokładnie nie zliczałem, ale są to dziesiątki milionów złotych.

Money.pl: Ale sport to również zysk. Szkoli Pan piłkarzy, których potem sprzedaje się za konkretną - czasami bardzo wysoką - cenę. Otrzymuje Pan również część wpływów z reklam i biletów na mecze...

A.P.: Tak, ale to nigdy się nie bilansuje. Ja myślę, że w Polsce nikomu to się jeszcze nie udało. Zawsze większe są wydatki niż przychody. Nawet jeżeli się uda sprzedać jakiegoś piłkarza za przyzwoitą cenę, trzeba kupić kolejnych, czekają inne pilne inwestycje. A koszty prowadzenia klubu są bardzo duże.

 Centrum Targowe

Money.pl: Poświęcił Pan wiele pieniędzy na finansowanie futbolu. Powinien Pan mieć opinię zbawiennego sponsora niektórych drużyn, albo przynajmniej mecenasa tego sportu w Polsce. Skąd więc tak różne opinie na Pana temat? Na forum dyskusyjnym dotyczącym Pogoni Szczecin jeden z użytkowników pisze, że „gdzie Pan się nie pojawi, pozostawia Pan po sobie zgliszcza", a inny, że „faktycznie utopił Pan w piłce mnóstwo pieniędzy, ale to jedyny pozytyw Pana działalności". Zechce Pan to skomentować?

A.P.: Krytyczne opinie na mój temat wynikają najczęściej z tego, że wiele osób nie rozumie funkcjonowania klubu. Nie wiedzą, jak wiele to kosztuje i ile potrzeba wysiłku i pracy, żeby nad tym zapanować. Wielu wydaje się, że w sporcie krążą duże pieniądze. Tymczasem w gazetach można przeczytać, że na przykład: Wisła Kraków jest zadłużona na około 100 milionów złotych i wiadomo, że pan Cupiał musiał do tego „biznesu" dołożyć. Pan Drzymała wydaje również olbrzymie pieniądze.

Wyjątkiem mogą być kluby, które są związane ze spółkami skarbu państwa, gdyż one bezpośrednio nie wydają swoich pieniędzy. Choć to też nie jest takie proste, bo oni z kolei wydają pieniądze podatników. To może okazać się jeszcze gorsze. Pewne jest, że każdy z tych klubów dokłada do piłki. Realia polskie są właśnie takie.

Wielu biznesmenów przekonało się o tym i dlatego zrezygnowali z inwestowania w ten sport. A ci, którzy jeszcze się tym zajmują - jestem przekonany, że również mają czasami dość. Pasja daje mi siłę i tylko dzięki temu jeszcze nie zrezygnowałem z piłki.

Money.pl: A czy coś poza pieniędzmi stracił Pan inwestując w piłkę nożną?

A.P.: Oczywiście, przede wszystkim - zdrowie. Jest to olbrzymi stres. Dla mnie oglądanie meczu to jest duże przeżycie, ponieważ jestem szczególnie zaangażowany. Poza tym muszę poświęcać dużo czasu piłce, a traci na tym przede wszystkim moja rodzina.

Money.pl: Czy to jest główny powód, dla którego rezygnuje Pan - jak podano 18 maja w prasie - z finansowania Pogoni Szczecin?

A.P.: Czynników jest zdecydowanie więcej, ale ten argument jest oczywiście bardzo ważny. Przyczyniło się do tej decyzji również to, że na wielu meczach zostaliśmy oszukani - również przez nieuczciwych sędziów. Wszyscy rzucają nam kłody pod nogi. Żałuję, że wróciłem do piłki po przygodzie z ŁKS. „Wziąłem" ten klub w sytuacji wręcz dramatycznej - zawodnicy odchodzili, gdyż nie dostawali wynagrodzeń, klub był zadłużony. Ja przyjąłem to zadłużenie, wyszliśmy na prostą i zdobyliśmy mistrzostwo Polski.

Największy sukces wywołał jednak - jak się okazało - porażkę. Tak wzrosły koszty utrzymania, że nie byłem wtedy w stanie sam utrzymać tego klubu. Ostrzegałem wówczas władze miasta i opinię publiczną, że nie będę dalej w stanie tego prowadzić. Podobna sytuacja była w Szczecinie. Bardzo szybko zrobiliśmy pierwszą ligę. Wyszliśmy z IV ligi w ekspresowym tempie dzięki mojej decyzji o przeniesieniu klubu Piotrcovii z małego miasta, gdzie nie było ani zbyt wielu kibiców, ani zaangażowania w przedsięwzięcia sportowe. Szczecin był idealnym rozwiązaniem, bo w ostatnich trzech latach tam właśnie jest największa frekwencja w kraju na meczach, kibice są najlepsi, zachowują się właściwie, nie ma chamstwa.

Jest to świetne miejsce do prowadzenia piłki i miałoby to sens, ale skutecznie utrudnia nam to miasto. Na początku bardzo wiele mi obiecywano. Prezydent Jurczyk, cały zarząd miasta i rada miasta podjęli pewną decyzję o przyznaniu terenów pod inwestycje. To była fikcja jak się później okazało. Nie mogłem nigdy z tego skorzystać. Po trzech latach okazało się, że tereny, które dostaliśmy nie są dostosowane do inwestycji. Nie ma do nich planów zagospodarowania przestrzennego, nie ma zjazdu z autostrady. Dopadła mnie bezradność. Straciłem nadzieję, ze kiedykolwiek można w Szczecinie dokonać inwestycji, jeśli w miastem zarządzają takie osoby, jakie w tej chwili.

Centrum Targowe

Money.pl: Na sponsorowanie drużyny piłkarskiej mógł sobie Pan pozwolić dzięki temu, że osiągnął Pan niebywały sukces w biznesie. Zacznijmy od inwentarza firm: jest Pan właścicielem zakładu dziewiarskiego Record z Jędrzejowa, firmy Elmet z Gdańska, a - nade wszystko - jednego z najpotężniejszych centrów targowych w Europie Środkowej.

A.P.: Co do Recordu, to można powiedzieć, że on nie istnieje. Jest to rozdrobniony duży zakład. Powstały nowe drobne spółki, które produkują odzież. Natomiast Elmet to firma, która zajmuje się wydzierżawianiem powierzchni handlowych - i nie tylko - w Gdańsku.

Money.pl: Zaczął Pan od ogrodnictwa?

A.P.: Tak. Później prowadziłem sieć hurtowni spożywczych na terenie całego kraju. Dostosowuję się do wymagań czasu i do tego, jak prosperuje dany biznes.

Money.pl: A jak prosperuje centrum targowe „Ptak". Z tego co widać, kosztowne i ogromne inwestycje są w toku. Jakie są zeszłoroczne wyniki finansowe centrum? Udało mi się dotrzeć do wyników za rok 2001. Wówczas zysk netto sięgnął 2,5 miliona złotych. Od tamtego czasu chyba wiele się zmieniło?

A.P.: W mojej działalności jest tak, że nie osiągamy imponujących dochodów rocznych. Wszelkie działania organizuje się wręcz tak, żeby ten dochód nie był największy, gdyż pieniądze przeznacza się bezpośrednio na modernizację i inne inwestycje. Nie jest istotny dla nas zysk w danym okresie.

Money.pl: Przed naszym spotkaniem rozmawiałam z kilkoma handlowcami na terenie hal. I podobnie jak w przypadku kibiców opinie na Pana temat i na temat zarządzania centrum targowym są bardzo różne. Jedni są zadowoleni, że dał im Pan takie miejsce, gdzie w pewnym sensie mają zagwarantowany rynek zbytu, inni zaś twierdzą, że niszczy Pan mniejsze i średnie firmy produkcyjne drakońskim regulaminem, ukrytymi w umowie zobowiązaniami, wysokim czynszem. Prawdopodobnie nie Pan zajmuje się szczegółami współpracy z każdym z kontrahentów, jednak myślę, że czuje się Pan odpowiedzialny za relacje z partnerami. Skąd więc tak różne opinie?

A.P.: Faktycznie to nie ja bezpośrednio zarządzam przedsiębiorstwem. Od tego jest zarząd. Funkcjonujemy od niedawna podobnie jak wielkie koncerny i centra handlowe w Polsce, do czego nasi handlowcy nie są przyzwyczajeni. To, co Pani wymieniła, to są warunki wyjęte z umów w największych galeriach handlowych. Wszędzie umowy podpisuje się na 5- 10 lat. Staramy się, żeby czynsz nie był najwyższy, ale my też musimy zarabiać, żeby móc inwestować.

Myślę, że jest to na takim poziomie, że jest to dla większości najemców jednak korzystne. Wciąż zgłaszają się nowi, a ci, którzy współpracują z nami od dawna, rozszerzają swoją działalność. Dowodem na to niech będzie fakt, że budujemy dwie nowe hale, na które już przed rozpoczęciem inwestycji mieliśmy pełne obłożenie.

Na pewno nie są wszyscy zadowoleni. Każdy ma inną wizję i sposób rozwoju swojej działalności. Jest to największe centrum handlowe ze względu na ilość najemców. Ja staram się czasami spotykać z tymi ludźmi i podczas rozmów próbujemy rozwiązać wszelkie konflikty.

Centrum Targowe

Money.pl: Ale chyba zdaje sobie Pan z tego sprawę, że w galeriach handlowych sklepy wynajmują ogromne firmy, światowe marki, które działają na wielu rynkach i nie boją się żadnych zobowiązań finansowych. Tutaj najczęściej mamy do czynienia z małymi firmami, rodzinnymi, których produkcja odbywa się w tzw. „domowych warunkach".

A.P.: To nie jest tak. Coraz częściej zgłaszają się do nas większe firmy. To prawda, że te najmniejsze mogą się czuć w jakimś stopniu zagrożone. Przegrywają z konkurencją i tak się dzieje na całym świecie. Ale dodać należy, że u nas - mimo wszystko - utrzymuje się i tak dużo małych firm. Nie ukrywam jednak, że w momencie, gdy do nas przychodzą te duże firmy, to one zaczynają dominować na rynku. W ostatnim okresie współczynnik firm rezygnujących ze współpracy z nami nie przekracza w skali rocznej około 1%. Małe firmy narzekają, bo są przyzwyczajone do tego, co było kiedyś. Mieli wyższe marże, zarobki. Teraz niestety konkurencja jest coraz większa.

Money.pl: A czy to nie jest tak, że funkcjonują, bo muszą? Nie wywiązawszy się z umowy stracili by najprawdopodobniej kaucję. Podobnie jak zmusza się ich do handlowania 7 dni w tygodniu pod groźbą kary finansowej.

A.P.: Jeżeli mówimy o mniejszych firmach, z nimi umowy są niedłuższe niż na trzy miesiące. Mogą w każdej chwili wypowiedzieć umowę i nic na tym nie tracą. Wyłącznie w przypadku dużych firm okres wypowiedzenia jest rzeczywiście dość długi, ale muszę przyznać, że do tej pory nie mieliśmy przypadku, żeby taka firma, która zobowiązała się wynajmować lokal handlowy przez 5 kolejnych lat, chciała rozwiązać umowę. W obecnej sytuacji chętnie rozwiązalibyśmy taką umowę z pominięciem pewnych zapisanych w niej procedur, bo na ich miejsce czeka już inna firma, która zapłaci więcej niż poprzednia. Taka umowa działa w dwie strony. Czasem zgłaszają się bardzo dobre firmy, np. z Galerii. Chcieliby z nami podpisać umowę, a my, nie mając wolnej powierzchni, chcielibyśmy z mniejszą firmą umowę rozwiązać. Nie możemy. Gdyby ktoś chciał rozwiązać z nami 5-letnią umowę w trybie natychmiastowym, chętnie byśmy to zrobili. Podobnie jak w przypadku nieprzewidywalnych sytuacji, jak np. stan zdrowia, siadamy przy stole i rozmawiamy.
Dla nas to nie jest problem ponieważ nie generuje to żadnych strat.

My jesteśmy związani wyłącznie z małymi firmami od początku. Jest taka hala H, gdzie te firmy mają od ponad roku czasu obniżony czynsz. Jest tylko jeden problem: często te małe firmy mają kłopot z przestrzeganiem godzin pracy. My chcielibyśmy, żeby to centrum dobrze prosperowało - z myślą nie tylko o sobie, ale i o najemcach. Ludzie często są przyzwyczajeni do tego handlu sprzed lat, kiedy była prosperita i w ciągu godziny można było sprzedać ciężarówkę towaru, jechać do domu i zająć się czymś innym. Niestety czasy się trochę zmieniły. Teraz trzeba klientowi poświęcić trochę więcej czasu.

Money.pl: A może oni chcieliby pohandlować tutaj i przejechać parę kilometrów dalej, na konkurencyjny - nazwijmy to - targ hurtowy?

A.P.: Być może. Choć z drugiej strony, ci którzy chcą pohandlować również na kolejnym rynku, zdążą to zrobić, gdyż są tak ułożone godziny handlu, że można to pogodzić. W niektóre dni faktycznie jadą najpierw do Tuszyna, następnie do nas, a później na Głuchów. Wszyscy ci ludzie jednak po mału dojrzewają do tego, że warunki handlu muszą być coraz lepsze. Inne niż na tych rynkach.

Ci najmocniejsi na wspomnianych rynkach przechodzą do nas. Dlatego nam brakuje miejsc już w trakcie budowania nowych hal. Te najnowsze budynki nie będą się różniły niczym od najlepszych galerii w kraju. Jeździmy po galeriach już od jakiegoś czasu i podpatrujemy.

Money.pl: Wracając do sytuacji handlowców, którzy narzekają na warunki współpracy, a mimo wszystko wracają. Gdybym nie widziała hal, które znajdują się tuż za ogrodzeniem, mogłabym powiedzieć, ze ma Pan monopol na odzieżowy handel hurtowy w Polsce. Kiedy runą mury między wami?

A.P.: Jest to pewna niejasność, którą chciałbym sprostować. Działalność, która prowadzona jest u sąsiada jest nielegalna i my nie boimy się tego mówić. Konkurencyjne hale nie mają i nigdy nie miały pozwolenia na działalność. Jedna z nich to samowola budowlana, ale są prowadzone takie działania, że ona funkcjonuje. Druga to magazyn roślin. Nie powinien się tam więc odbywać handel odzieżą, gdyż nie takie jest jej przeznaczenie. Odcięliśmy się od tego. Mieliśmy takie prawo postawić płot.

Money.pl: Nie uważa Pan, że jest to śmieszne, że furtka otwiera się tylko w jedną stronę?

A.P.: To jest na pewno śmieszne. To jest też forma naszego protestu. To się faktycznie powinno zlikwidować.

Money.pl: Skoro rozmawiamy o konkurencji... Mieliśmy okazję usłyszeć o panach Gałkiewiczach przy okazji polityki, m.in. finansowania kampanii prezydenckiej prezydenta Kropiwnickiego. A dlaczego Pan nie próbował swoich sił w polityce?

A.P.: Zawsze stałem z boku polityki. Nie popieram żadnej partii. Jestem neutralny. Nie zajmuję się polityką.

Money.pl: Zapewne nie jednej partii zależałoby na Pana wsparciu, zwłaszcza finansowym. Odmówił Pan kiedyś?

A.P.: Nie, ponieważ nigdy nie miałem takich propozycji. Ludzie wiedzą, że nie zgodziłbym się.

Antoni Ptak jest właścicielem jednego z największych w Polsce centrów handlowych w Rzgowie koło Łodzi.

W ciągu jedenastu lat swojego istnienia Centrum Targowe Ptak stało się największym ośrodkiem handlu tekstyliami w Polsce i jednym z największych w Europie Środkowej. Działalność handlową prowadzi tu około 3000 producentów i importerów z kraju i z zagranicy. Dziewięć nowoczesnych hal targowych o pow. 90.000 m2, położonych na obszarze 20 ha, odwiedzanych jest codziennie przez tysiące kupujących zarówno z Polski jak i z państw sąsiadujących. Dominującą rolę w działalności handlowej odgrywają branże odzieżowa, tekstylna, galanteryjna i obuwnicza. Na terenie C.T.Ptak znajdują się punkty wymiany walut, filia banku, poczta oraz liczne bary i restauracje.

"Promenada Handlowa" to najnowsza inwestycja Antoniego Ptaka. Powstaje ona z połączenia czterech istniejących już hal A, B,C i D. Dzięki połączeniu tych hal już imponujący metraż powierzchni handlowej powiększy się o 15 tysięcy metrów kwadratowych, przez co w sumie "Promenada " bedzie liczyła 60 tys metrów kwadratowych. Na tej powierzchni funkcjonować będzie blisko 2 tysiące sklepów. "Budowa Promenady" ma być ukończona w sierpniu.

Antoni Ptak jest ponadto właścicielem zakładu dziewiarskiego Record z Jędrzejowa i zajmującej się wynajmem pomieszczeń i handlem firmy Elmet z Gdańska. W jego firmach pracuje ok. 800 osób.

Jest też przewodniczącym Rady Nadzorczej i właścicielem klubu Pogoń Szczecin.

ludzie
manager
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl
KOMENTARZE
(0)