Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na

Marc Faber: Nie mam zaufania do żadnej waluty

0
Podziel się:

Znany brytyjski ekonomista przekonuje do inwestowania w złoto.

Marc Faber: Nie mam zaufania do żadnej waluty
(PAP/EPA)

*_ Przy każdym załamaniu banki emisyjne będą ratowały giełdę świeżo drukowanymi pieniędzmi _ - mówi Marc Faber. Ponieważ w ten sposób siła nabywcza pieniędzy maleje coraz szybciej, Faber inwestuje nadal w akcje i złoto. *

Na zdjęciu Marc Faber na CLSA Investor's Forum 2007


Wirtschaftswoche: Panie Faber, czy Niemcy otrzymają wkrótce swoją ukochaną markę?

*Marc Faber: *Możliwe, że pewnego dnia Niemcomznudzi się pomaganie innym państwom strefy euro - i że pewnego dnia zrezygnują z euro. Ja w to jednak nie wierzę.


Dlaczego nie?

Ponieważ brakuje ku temu politycznej woli. Polityka chce pozostawić strefę euro taką, jak jest. A przy aktualnym kursie euro w stosunku do dolara Europejczycy są szczęśliwsi niż w listopadzie, kiedy euro kosztowało 1,51 dolara. Słabe euro wspiera eksport.

Czy Europa jest jednorodnym organizmem? Kiedy Francja zagroziła wystąpieniem ze strefy euro, niemiecki rząd się ugiął. Kanclerz Angela Merkel wzbraniała się najpierw przed otworzeniem szkatułki.


I miała całkowicie rację. Jednak wtedy podjęto polityczne decyzje. Nie mogę ich oceniać. Jestem ekonomistą i doradcą finansowym. Należy założyć, że także euro jest ostatecznie tylko walutą jak dolar, i z czasem zmaleje także siła nabywcza euro.

Czy świat potrzebuje Międzynarodowego Funduszu Walutowego?

Nie sądzę. Nie sadzę też, by niezbędne były banki emisyjne. Jednak mamy je i musimy z tym żyć. Są to instytucje, które powstały raz i nie zostaną już zlikwidowane. To organ, który rośnie jak rak. Urzędnicy i pracownicy tych instytucji nie są zainteresowani likwidacją samych siebie. Ponadto państwa kontrolujące MFW mogą osiągać za jego pomocą pewne cele gospodarczo-polityczne i geopolityczne.

Czy MFW jest przedłużeniem ramienia amerykańskiej polityki finansowej?

Po części tak. USA mają najwięcej do powiedzenia, ale są także inne kraje. Kiedy MFW przyznaje kredyty, muszą na to wyrazić zgodę także państwa jak Hiszpania i Włochy,czyli państwa z problemami finansowymi wnoszą swój wkład do pakietów pomocy.

Czy to będzie funkcjonować?

Krajom, które stoją u progu bankructwem, czyli np. Grecja, Hiszpania czy Portugalia, można pomóc przez jakiś czas kredytami. Jednak kiedy sytuacja jest zasadniczo beznadziejna, to nie jest to oczywiście rozwiązaniem problemu, tylko odsunięciem go w czasie.

Dotyczy to wszystkich pakietów pomocy?

Tak. Uważa się wprawdzie, że za pomocą tych pakietów poważne załamanie gospodarki może być rozłożone w czasie na okres pięciu do dziesięciu lat. Nie jestem tego zdania. Wręcz przeciwnie, to pogorszy sytuację.

Szef FED Ben Bernanke powiedział właśnie, że nie pojmuje rozwoju cen złota. Może mu Pan w tym pomóc?

Powiedziałbym mu: Kiedy ustanowisz zerowe oprocentowanie, a twój bank emisyjny będzie drukował pieniądze, zadaj sobie pytanie, co woleliby inteligentni ludzie - banknoty czy złoto?

Wskaźniki gospodarcze sygnalizują wyraźnie słabszy wzrost na całym świecie, malejącą podaż pieniądza i kredytów bankowych, wygasanie pakietów koniunkturalnych, wzrost kosztów finansowych w przedsiębiorstwach.


Wzrost osłabnie ponownie w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Proces ten już się rozpoczął.

Sygnalizują to także giełdy państw rozwijających się?

Pokazuje to przede wszystkim, że mamy do czynienia ze spowolnieniem w Chinach. W drugiej połowie roku Chiny odnotują wyraźnie mniejszy wzrost. Zamiast 10-12 proc. wyniesie on jedynie 6 do 7 procent.

Czy Chinom grozi załamanie?

Sygnały ostrzegawcze już są.

Co mogłoby to wywołać? Rynek nieruchomości?

Sytuacja tam jest bardzo mglista. Na chińskim rynku nieruchomości mamy do czynienia z nadmiarem podaży. Wiele kredytów może zostać niespłaconych. Chińska giełda rozwija się już od miesięcy słabiej niż inne giełdy. Spada także cena miedzi, podobnie jak cena dolara australijskiego, który jest uzależniony od zapotrzebowania na surowce. Wszystko to oznacza, że w Chinach nie wszystko idzie najlepiej. Surowców bym teraz nie kupował.

Mimo to wygląda Pan na odprężonego.

Akurat spędziłem weekend ze znanym amerykańskim ekonomistą Nourielem Roubini, byłym ekonomistą Merrill Lynch Davidem Rosenbergiem i strategiem inwestycyjnym Garym Shillingiem. Wszyscy oni mają nadzwyczaj negatywne zdanie o światowej gospodarce, Europie, euro i rynkach inwestycyjnych.

Nie obejdzie się bez drukowania pieniędzy?

Bernanke będzie argumentował, że nie można znacznie podwyższyć ilości pieniędzy, ponieważ nie ma presji inflacyjnej. Możliwe jest jednak, że gospodarka osłabnie a giełdy będą mimo to rosły. Pesymiści jak Rosenberg uważają za możliwe, że S&P 500 spadnie do 500 punktów - oznaczałoby to 50 procentowy minus. Tego jednak nie oczekuję. Uważam, że spadki giełdowe w USA i w Europie z marca 2009 już się nie powtórzą, ponieważ banki emisyjne zaleją świat pieniędzmi.

Więc spadki giełdowe powodują presję, na którą reaguje się drukowaniem pieniędzy?

Tak. Dla zadłużonej gospodarki malejąca wartość aktywów jest problematyczna. Kredyty nie mają wtedy pokrycia i stają się szybko kredytami toksycznymi. Banki emisyjne chcą temu za wszelką cenę zapobiec i windują ceny aktywów.

Banki emisyjne mówią, że zbiorą na czas pieniądze z rynków.

Dotychczas nikt tego nie zrobił. Wręcz przeciwnie, emisja pieniędzy trwa dalej. Do poważnej inflacji nie dojdzie może już jutro, mam jednak wątpliwości, czy pieniądze nie strąca z czasem na wartości. W ciągu ostatnich 100 lat mieliśmy potężne załamanie siły nabywczej. Kiedy w latach siedemdziesiątych pracowałem w Nowym Jorku, mogłem kupić obraz Picassa za 50 tys. dolarów, który dziś kosztuje kilka milionów.

Mimo to nie wiemy, w jakim tempie pieniądze będą traciły na sile nabywczej.


Coraz szybciej. Dlatego jako alternatywę dla gotówki polecam złoto i srebro.

Rynki są raczej nastawione na deflację. Spadło oprocentowanie niemieckich i amerykańskich obligacji państwowych, które uchodzą za pewne inwestycje.

Widzę to inaczej. Przyjmijmy jednak, ze deflacjoniści mają rację i dojdzie do ponownego załamania gospodarki. Deficyty budżetowe staną się jeszcze większe, ponieważ zmaleją wpływy z podatków, a rządy będą podnosiły wydatki, aby rozruszać gospodarkę. Wtedy zmaleje wypłacalność państw.

Jednak akcje nie byłyby także pierwszym wyborem.


To zależy od akcji. Jeżeli gospodarka nie ma się najlepiej, maleje także konkurencyjność, ponieważ upadają słabe firmy. Wiodące firmy z solidnym bilansem przetrwają i zyskują udziały w rynku. Kiedy dojdzie do kompletnego załamania, mam ciągle jeszcze prawo własność do przedsiębiorstwa. W Niemczech akcjonariusze dużych spółek ocalili swoją własność mimo dwóch wojen. Tymczasem na obligacjach stracono dwa razy. W dzisiejszej sytuacji ryzykiem jest nieposiadanie akcji.

Dotyczy to także akcji BP?

BP nie interesuje mnie jako inwestora. Koncern jest teraz piłką do gry dla polityki. Nie jestem adwokatem, który może ocenić, kto jest odpowiedzialny za katastrofę w Zatoce Meksykańskiej - BP czy Transocean i Halliburton jako użytkownicy platformy.


Powiedział pan, że obecnie unikałby pan surowców przemysłowych. Dotyczy to także ropy?


Cena ropy nie wzrośnie znacznie w najbliższym czasie. Stanie się tak jednak pod względem długofalowym, właśnie z powodu katastrofy w Zatoce Meksykańskiej. Firmy nafciarskie będą teraz ostrożniejsze i będą wydobywały mniej ropy. Jednak nie powinniśmy sądzić, że BP za to zapłaci. Koszty poniesiemy wszyscy, płacąc więcej za benzynę.

ZOBACZ TAKŻE:

inwestycje
waluty
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
KOMENTARZE
(0)