Money.pl: Swoją karierę zaczynał Pan jako brand manager koreańskiego oddziału Land Rovera. Chciał Pan pracować w Korei Południowej czy został tam wysłany?
Andreas Biehler, dyrektor BMW Polska: To był mój pomysł. Jako student byłem na stażach we Francji oraz w Afryce Południowej, do Korei wyjechałem jako stażysta z ramienia niemieckiej izby handlowej. Spodobało mi się i zapragnąłem zostać dłużej. Dostałem się na stypendium językowe, a potem zatrudniłem w BMW, które akurat kupiło Land Rovera.
Czyli bardziej niż karierą w przemyśle motoryzacyjnym, był Pan zainteresowany pracą w Korei?
Wiedziałem, że chcę pracować dla dużej, niemieckiej firmy, ponadto zawsze interesowały mnie samochody. Ale nie przypuszczałem, że staną się kiedyś moją pracą. Teraz wszystkim powtarzam - rób to, co cię pasjonuje.
Koreańska kultura pracy różni się znacząco od europejskiej, czy też w BMW w Korei panowały niemieckie standardy?
W Korei wszystko opiera się na pracy zespołowej i manager musi się upewnić, że ma zespół za sobą. To implikuje też inne kryteria doboru pracowników. Charakterystyczne dla Korei są bardzo zhierarchizowane relacje międzyludzkie, co znajduje swoje odzwierciedlenie w języku. Gdybyśmy byli w Korei, nasza rozmowa przebiegałaby zupełnie inaczej, nie na równej stopie. Istotne byłoby, kto z nas jest starszy, jakie szkoły skończyliśmy, jaki kto ma status. W Korei trzeba zwracać uwagę na takie kwestie. Potraktowałem to jako interesujące wyzwanie.
Ożenił się Pan z Koreanką, a potem wyjechał do Niemiec, do Monachium. Dlaczego?
Chciałem wrócić do ojczyzny, moja żona to rozumiała i zgodziła się pojechać ze mną. Powrót do Niemiec był dla mnie korzystny także z zawodowego punktu widzenia. Żeby liczyć się w firmie i móc się rozwijać, trzeba znać siedzibę główną. I nie ma znaczenia, czy się pracuje w polskim czy koreańskim oddziale przedsiębiorstwa. Swoją pracę w Monachium wspominam bardzo dobrze, sporo się tam nauczyłem.
I** **znów wyjechał Pan do Azji - tym razem do Chin.
W zasadzie nadal pracowałem w Monachium, ale rzeczywiście bardzo dużo wyjeżdżałem do naszego nowopowstałego biura w Chinach. Nie mieszkałem tam jednak na stałe, dzieliłem czas pomiędzy Niemcy i Chiny, mniej więcej po pół roku. Z moim doświadczeniem byłem naturalnym kandydatem na to stanowisko. Muszę podkreślić, że Chiny to nie Korea i na odwrót, ale na pewno miałem lepsze rozeznanie niż osoba, która zupełnie nie zna rynków azjatyckich.
Czym wobec tego różnią się rynek chiński i koreański? Z perspektywy większości Europejczyków to jedno i to samo.
Tak, jak dla przyjeżdżających do Europy Amerykanów Polska i Niemcy mogą być bardzo podobne. Chiny i Korea Południowa różnią się stopniem rozwoju. Po wojnie Korea była może nie demokratyczna jak na zachodnie standardy, ale bardziej otwarta niż Chiny. Oczywiście, jeśli by zgłębiać historię obu państw, można znaleźć łączące je doświadczenia. Ale to samo można powiedzieć o Niemczech i Polsce.
Ponadto rynek chiński jest większy od koreańskiego, ale z punktu widzenia BMW oba rozwijają się bardzo dynamicznie i z tej perspektywy są bardzo podobne.
W Azji są już obecne wszystkie liczące się marki motoryzacyjne. W tym rynku jest jeszcze potencjał?
Nie wystarczy mieć firmę w Azji, ona musi się rozwijać. Trzeba mieć pewność, że przedsiębiorstwo i jego pracownicy adaptują się do zmiennego rynku. Nie byłem w Chinach już od wielu lat, ale obserwuję, że rynek powoli się nasyca. Trzeba zmienić styl pracy, co udaje się na przykład BMW. Firma nadal rozwija się w Chinach w dwucyfrowym tempie i w średnioterminowej perspektywie mamy nadzieję to utrzymać.
Azja jest rynkiem, który pozwoli przedsiębiorstwom uciec przed szalejącym w Europie kryzysem?
Azję należy postrzegać jako szansę skompensowania niestabilnej sytuacji w Europie, ale nie jako sposób na rozwiązanie problemów. BMW to dobry przykład, bo jesteśmy przedsiębiorstwem międzynarodowym. I jednym z powodów, dla których jesteśmy w tak dobrej kondycji, jest oczywiście Azja.
Polska też ma w tym swój udział.
Może Polsce bliżej do Azji niż myślimy (śmiech).
Jak Pan tutaj trafił? Ze swoim doświadczeniem na rynkach azjatyckich nie był Pan oczywistym kandydatem na dyrektora BMW Polska.
Taka jest polityka firmy - trzeba się sprawdzić w różnych warunkach. Gdybym został szefem BMW w jakimkolwiek kraju azjatyckim, moje sukcesy wszyscy uznaliby za oczywiste. Co innego poradzić sobie na rynku, którego się nie zna i kiedy nie zna się języka.
Polska to ważny rynek dla BMW?
Coraz bardziej. Jeśli oczywiście spojrzeć na procentowy udział w całej sprzedaży, to jest on niewielki, ale BMW rozgląda się za rynkami, które mają potencjał do wzrostów i Polska jest jednym z nich. Kiedy sytuacja gospodarcza jest tak niestabilna, nie możemy polegać tylko na Chinach, Stanach i Wielkiej Brytanii. Oczywiście, Polska to nie Indonezja, gdzie liczba ludności wynosi prawie 250 milionów. Ale Polsce warto się przyglądać. Generalnie coraz więcej uwagi przedsiębiorstw skupia się na małych krajach.
Jakie są Pana ambicje? Gdzie chciałby Pan pracować?
Jestem w Polsce już 3,5 roku, podoba mi się tutaj i chciałbym zostać dłużej. Ale oczywiście zdaję sobie sprawę, że mój pobyt w kraju kiedyś się skończy. Jeśli chodzi o dalszą karierę, jestem otwarty - centrala w Monachium jest zawsze interesująca, nie miałbym też nic przeciwko pojechaniu w inną część świata, na przykład znów do Azji czy może do Ameryki.
Jakie miejsce nazywa Pan swoim domem?
Dobre pytanie, ale odpowiedź jest prosta. Moja żona nazywa domem Koreę, ja - Niemcy. Ostatecznie jednak dom jest tam, gdzie nasza rodzina i przyjaciele.
A Pana syn? Gdzie chodzi do szkoły?
Chodzi do szkoły brytyjskiej, dobrze się czuje w międzynarodowym, wielokulturowym środowisku. Biedaczek musi za nami nadążać, nie ma innego wyboru (śmiech).
Zdarzyło się Panu kiedyś odrzucić propozycję wyjazdu?
Nie, ale nie jesteśmy w BMW tak demokratyczni (śmiech). Zwykle wygląda to tak, że proponuje się stanowiska tym osobom, które są najbardziej odpowiednie dla potrzeb danego rynku albo będzie to dla nich rozwojowe. Dlatego raczej warto przyjmować te propozycje.
Czytaj więcej w Money.pl | |
---|---|
Zrewolucjonizują fundusz. Jeszcze w grudniu Potencjalny szef firmy ujawnia w rozmowie z Money.pl swoje najświeższe pomysły. | |
Znaleźli sposób na kryzys Edward Laufer wyjaśnia dlaczego niedługo z rynku może zniknąć część deweloperów. | |
Pożyczka na święta. Za 30 tysięcy procent - _ Kiedy my pożyczamy rocznie 3 miliardy złotych, świat bankowy pożycza ponad 100 miliardów _ - mówi Marcin Tokarek, prezes SMS Kredyt. |