Jedne fachu uczyły się od mam i babć. Podpatrywały je i naśladowały, by stworzyć swoje pierwsze autorskie kreacje. Najpierw stroje dla lalek, potem dla siebie. Inne wszystkiego uczyły się same. Po latach wyciągnęły z szaf zakurzone singery i łuczniki i wróciły do szycia. Pasja i talent sprawia, że robią to, co naprawdę kochają. W dodatku nieźle na tym zarabiają, bo krawiectwo wraca do łask. Swojej pracy za nic w świecie nie zamieniłyby na etat w korporacji czy urzędzie. Poznaj współczesne krawcowe.
To historia jak z filmu. Ania spotyka na spacerze Justynę. Obie są młodymi mami. Dzieci biegają po podwórku, a one zaczynają rozmawiać. Okazuje się, że są sąsiadkami. Umawiają się na następny dzień, potem spotykają coraz częściej, bo tematów do rozmów im nie brakuje. Mówią o ubraniach dla dzieci, o tym że trudno znaleźć w sklepach ciuchy wygodne dla maluchów, że pełno jest tandety z cekinami, zameczkami i błyszczącymi ozdobami. Wpadają na pomysł, by zacząć szyć wygodne ubrania dla swoich dzieci. Tak powstaje pierwsza bluza dla 2-letniej Frani, córeczki Justyny.
- _ Potem uszyłyśmy kolejne dwie dla synka Ani i mojej drugiej córki. Powstały spodenki, t-shirty _ - opowiada Justyna Nagłowska, współwłaścicielka firmy Flawless. - _ Ubrania były utrzymane w minimalistycznym stylu, wygodne, mięciutkie. Skrajnie inne od tych sieciowych, szytych w Chinach, farbowanych chemią, z nadrukami i w pstrokatych kolorach. _
Duże kaptury, pumpiaste spodnie i wygodne czapy
Pomysły zachwyciły znajomych dziewczyn, którzy zaczęli składać pierwsze zamówienia. Szybko posypały się kolejne, bo dzieci Justyny i Ani były chodzącą reklamą. Na spacerach co chwilę ktoś je zaczepiał i pytał, gdzie kupiły takie fajne ubrania dla dzieci. Tak powstała firma Flawless (z angielskiego: bez skazy). Spotykały się raz u jednej, raz u drugiej w domu i szyły do późnych godzin nocnych. Pierwszą partię ubranek pokazały na pchlim targu. Rozeszły się w mgnieniu oka.
Okazało się, że oferta ubrań, które nie krępują ruchów, nie gryzą i nie wrzynają się w ciało podczas zabawy, to strzał w dziesiątkę. Obszerne bluzy z dużymi kapturami, pumpiaste spodnie i wygodne czapki, które są dziś znakiem firmowym marki, idealnie wpasowały się w potrzeby rodziców. Liczba zamówień przeszła najśmielsze oczekiwania. Wkrótce dom Justyny zmienił się w magazyn ubrań, a każdy dzień trzeba było zaczynać od przejrzenia zasypanej emailami od klientów skrzynki pocztowej.
Justyna Nagłowska, współwłaścicielka firmy Flawless
fot. Marta Pruska Flawless działa od niewiele ponad roku. Już po sześciu miesiącach działalności Justyna i Ania uznały, że ofertę trzeba poszerzyć, bo w wygodnych, minimalistycznych ubraniach chcieli chodzić także rodzice. Teraz każdy model powstaje w 15 rozmiarach. W duecie Flawless szyciem zajmuje się Ania Olejniczakowska, bo jest fachowcem. Studiowała w London College of Fashion.
Justyna pomaga w projektowaniu, ale krojenia i szycia też szybko się nauczyła. Znalezienie własnej drogi zawodowej zajęło jej trochę czasu. Skończyła dziennikarstwo i warszawską filmówkę, zrobiła też kurs reżyserski w szkole Andrzeja Wajdy. Pracowała na planach filmowych, a także przy produkcji reklam i teledysków. Potem na Woli otworzyła klub squashowy. Dziś cieszy się, że firma, którą stworzyła razem z Anią tak dynamicznie się rozwija._ - _
_ Najważniejsze dla nas jest to, że klienci, którzy zamówili nasze ubrania, wracają do nas i kupują kolejne: dla dzieci, dla siebie i dla mężów - mówi Justyna Nagłowska. - Tworzymy kolejne kolekcje, mamy mnóstwo pomysłów. Kolejne sklepy włączają nasze ubrania do swojego asortymentu. Mamy też fajne plany związane ze światem sztuki, ale szczegółów na razie nie zdradzę. Nie chcę zapeszyć _- śmieje się.
Rzeczy niepowtarzalne, czyli nerka musi się przyjąć
Kinga Kulon w swojej pracowni Drugie Szycie potrafi wyczarować prawdziwe modowe hity. Sympatyczna 29-latka z kurtki zrobi spódnicę, z bluzki torbę, z podkoszulka uszyje spodenki a polar zmieni w sukienkę. Niczego nie szyje od początku, przerabia niemodne rzeczy i nadaje im drugie życie. Mówi o sobie, że jest ubraniowym szperaczem. W lumpeksach spędza sporo czasu, wyszukując oryginalne materiały i tkaniny.
- _ Ciuchy mnie inspirują. Czasami patrzę na bluzkę czy spódnicę i od razu wiem, co z nich powstanie, innym razem szukam czegoś pod konkretne zamówienie _ - opowiada Kinga Kulon. - _ Potem przychodzę do pracowni, pruję i zszywam po swojemu zgodnie z ideą recyklingu. Szycie to nie tylko pomysł na biznes, to moja filozofia życia i wyraz buntu przeciwko konsumpcjonizmowi i koncernom, które zbijają fortuny, łamiąc prawa człowieka _ - dodaje.
Kinga Kulon w swojej pracowni Drugie Szycie,
z archiwum prywatnego Kingi KulonPasją szycia zaraziły ją babcie i sąsiadka, mama koleżanki, którą podpatrywała w pracy. Na 18-tkę dostała swoją pierwszą maszynę do szycia - arkę radom. Do dziś znakomicie się sprawuje.
Studiowała rzeźbę na warszawskiej ASP. Szyciem zajmowała się w wolnych chwilach. Długo nie wierzyła w swój talent. Ale pewnego dnia ktoś poprosił ją o poprowadzenie warsztatów z krawiectwa. Wtedy przekonała się, że to ludzi naprawdę kręci. _ A może by tak założyć własną firmę? _ - pomyślała. Latem 2012 roku złożyła w urzędzie wniosek o dotację.
-_ Udało się _ - opowiada Kinga. - _ Te pieniądze na działalność to był taki wiatr w żagle. Potwierdzenie, że to co robię ma sens, może się podobać. Dzięki dotacji wyremontowałam w domu swoją pracownię, zrobiłam osobne wejście i wreszcie mogłam na poważnie zająć się szyciem. _
_
_
Dziś w jej pracowni powstają akcesoria: torby, nerki oraz ubrania. Lubi szyć na zamówienie, bo to dla niej zawsze nowe wyzwanie. Wsłuchuje się w potrzeby klientów i tworzy rzeczy unikatowe.
- _ Zawsze powtarzam, że nerka musi się przyjąć _ - śmieje się Kinga. - _ Dlatego zanim zabiorę się za szycie, lubię z klientem porozmawiać, dowiedzieć się czegoś o nim. To co zamawia musi być być skrojone na potrzeby danej osoby. _
Na liczbę zamówień nie narzeka. Do tego stopnia, że pomału zaczyna myśleć o znalezieniu kogoś do pomocy.
Spódnica z podkoszulka. Tak Kinga daje ubraniom drugie życie
z archiwum prywatnego Kingi Kulon- _ Mam coraz mniej czasu na szycie _ - przyznaje właścicielka Drugiego Szycia. - _ Muszę odpowiadać na emaile, prowadzić fanpage, robić zdjęcia produktom, potem je obrabiać i wrzucać. Jest co robić. Kończy się na tym, że szyję wieczorami i po nocach. _
Haruje jak wół, ale jest szczęśliwa. Nie wyobraża sobie pracy na etacie w wielkiej korporacji. W pracowni czuje się jak ryba w wodzie. Nikt nie patrzy jej na ręce. Uruchamia wyobraźnię i działa. Po zwariowanym okresie świątecznym, teraz zamówień jest trochę mniej, ale wychodzi na swoje. Czeka na wiosnę, bo jak robi się ciepło, przychodzi kolejna fala klientów. Świeci słońce i ludzie chcą ubierać się wesoło, oryginalnie i kolorowo. Marzenia?
- _ Moje marzenia właśnie się spełniają - _wyznaje. _ - Rozwijam się i mam wciąż sporo pomysłów na nowe produkty. Jestem szczęśliwa, że moja praca jest też moją pasją, spełniam się zawodowo a jednocześnie mam przy tym dużo frajdy. Marzę o tym, żeby co raz więcej osób dostrzegało wartość takich produktów jak moje - unikatowych, przyjaznych środowisku i ludziom, bo to wciąż nisza na polskim rynku. _
Przepis na sukces? Prostota i wysoka jakość
Patrycja to typ samouka. Jako mała dziewczynka szyła ręcznie, głównie sukienki dla lalek. Od początku jej wychodziło, bo miała do tego dryg. Jako nastolatka robiła ubrania głównie dla siebie. Te w sklepach nie podobały jej się. Były nudne i oklepane.
Patrycja, właścicielka firmy Patkas- _ Firma Patkas powstała więc naturalnie. Szyłam ubrania, które sama chciałabym nosić - opowiada Patrycja. - Do tej pory to jedyna zasada, którą się kieruję. Nie tworzę rzeczy, w których nie wyszłabym z domu. Nie śledzę trendów. To nie dla mnie. Moje rzeczy są ponadczasowe i powstają w oderwaniu od tego, co w danych sezonie jest modne. Ale nie jestem ortodoksem, zdarza mi się kupić coś w sklepie. _
Kiedy urodziła się jej pierwsza córka, zaczęła szyć dla niej. Wkrótce także dla jej koleżanek, bo ich mamy oszalały na punkcie pomysłów Patrycji. Postawiła na prostotę. Tworzy ubrania i torebki, które trafiają w gust dojrzałych kobiet, ceniących sobie klasykę. Nie walczy o klientki ceną. Jej rzeczy nie są tanie. W końcu nie każdą panią stać na torebkę za 600 złotych. Ale Patkas od ilości zamówień napływających z całego świata nie może się opędzić. Mimo to Patrycja wciąż wszystko szyje sama. Przy maszynie spędza czasami 10 godzin dziennie. Pracuje też w nocy.
- _ Chcę mieć pewność, że wszystko jest dopracowane, jestem perfekcjonistką _ - przyznaje. - _ Stawiam na dobre gatunkowo materiały i na jakość. Moje torebki długo służą klientom. Firma jest na rynku już dziewięć lat, a ostatnio wróciła do mnie jedna z moich pierwszych klientek, która poprosiła o wymianę rączek w torebce. Uwielbia ją i nie chce zmieniać. To dla mnie największy komplement. _
Rok temu wraz z mężem i trzema córeczkami przeprowadziła się do Berlina. Marzenia w własnym sklepie są coraz bardziej realne. Tymczasem sprzedaje w internecie. Z dumą przyznaje, że dzięki ciężkiej pracy osiągnęła sukces. Przede wszystkim dlatego, że wypracowała niezależność, którą ceni sobie ponad wszystko._ _
_ - Mam pracę, którą kocham, która mnie inspiruję. Mogę ją wykonywać kiedy chcę i gdzie chcę _ - mówi Patrycja. - _ Przetrwałam na rynku już blisko dziesięć lat i z każdym rokiem jest coraz lepiej. Coraz więcej ludzi zamiast kupować w sieciówkach, wybiera oryginalne, dobre jakościowo rzeczy stworzone przez młodych projektantów. To dla nas dobry czas. _
Ostatnio jej projektami _ zainteresowali się _ Chińczycy i podrobili torebkę marki Patkas. - _ Ukradli nie tylko projekt, także zdjęcie. Ale to podobno komplement _ - śmieje się Patrycja.