Żeby osiągnąć sukces i móc delegować obowiązki na innych, potrzeba parę lat ciężkiej harówki. Bez otarcia się o pracoholizm może się nie udać - mówi Jakub B. Bączek, przedsiębiorca i trener mentalny, który w 2014 roku zdobył z polskimi siatkarzami złoty medal Mistrzostw Świata.
Krzysztof Janoś: Polacy obronią złoto?
Jakub B. Bączek: Obawiam się, że nie. Pomimo dwóch zwycięstw na początek. To jest zespół niedoświadczony na tego typu imprezach. Jedynym kluczowym graczem, który zdobywał medal 4 lata temu i nadal gra na wysokim poziomie, jest Michał Kubiak. Dla tego zespołu obecność w pierwszej szóstce, już będzie sporym sukcesem.
Na sukces trzeba jednak zapracować. Współcześnie w sporcie ostra konkurencja wymaga, by pracować nie tylko nad mięśniami, ale też nad głową. Wydaje się, że w biznesie działa podobny mechanizm i sama smykałka do interesów nie wystarczy, trzeba rozwijać głowę. W czym są do siebie podobne trening mentalny sportowca i biznesmena?
Jest wiele stycznych, jeżeli chodzi o te dwa światy. Jednym z tych elementów jest pewność siebie w autoekspresji. Człowiek, który działa w sporcie lub w biznesie, by osiągnąć sukces, musi mieć umiejętność wykorzystania w pełni swojego potencjału i ekspresji swojego talentu.
Mając pewne umiejętności, człowiek generalnie powinien wierzyć w to, że się uda. Wielokrotnie jednak w sporcie i biznesie mamy do czynienia z utalentowanymi ludźmi, którzy jednak jakoś nie potrafią tego potencjału wykorzystać.
Ludzie, którzy odnoszą największe sukcesy, mają jasność nie tylko co do swoich celów. Oczywiście ich stawianie jest bardzo ważne, ale łatwiej osiągnąć sukces, jeśli mamy coś więcej niż cel, misja. Niektórzy mówią o tym bardzo kolokwialnie: zajawka.
Niestety, zdarza się to nie tak znowu często, bo też nie tak często spotykamy człowieka, który budząc się, myśli właśnie o tym swoim dużym marzeniu, o swojej misji. Tylko czasami możemy spotkać ludzi, którzy w sobotę wieczorem mają większą ochotę, żeby wrócić do tego co kochają robić, niż iść na piwo czy do kina. Równie rzadko spotykamy też ludzi, którzy mają płomień w oczach tylko wtedy, kiedy rozmawiają o tej swojej pasji lub biznesie.
Niektórzy o takich ludziach mogliby powiedzieć, że mają obsesję albo są pracoholikami.
Tak, oczywiście, ale z mojego punktu widzenia to jest zdrowa obsesja, która pcha ich na szczyt. Oczywiście są koszty takiego życia. Taki np. Elon Musk (twórca produkującej samochody elektryczne Tesli i firmy SpaceX, która pracuje nad własnym programem kosmicznym - red.) przyznaje się w swoich biografiach bardzo szczerze, ze jest pracoholikiem, że pracuje od poniedziałku do niedzieli po 16 godzin na dobę.
Jednak każdy wie, kto to jest. Zatem obsesja ta doprowadziła go do miejsca, w którym teraz się znajduje. Sporo jednak za to płaci. Coraz częściej wspomina o utracie zdrowia, bezsenności, nerwicy, depresji, rozpadzie rodziny.
Dlatego wszyscy teraz szukają osławionego zdrowego balansu życia. Jak to jednak zrobić konkurując z ludźmi pracującymi non stop?
Ten mityczny work-life balance to rzeczywiście duże wyzwanie. Niektórzy nawet mówią, że to nie istnieje.
Chyba nie, bo jeśli na przykład taki pływak odpuści sobie treningi w weekendy, żeby być z rodziną, to nie da rady wyprzedzić tego, który przez ten czas będzie ciężko pracował.
No tak, olimpijczykiem to on nie będzie. Bowiem pewnym paradoksem jest fakt, że na ten balans trzeba sobie zapracować. Początkowo nawet na granicy pracoholizmu. To swoisty luksus, na który stać nielicznych. Ludzie sukcesu najczęściej muszą poświęcić co najmniej parę lat tej obsesji, żeby potem móc delegować pewne zadania.
Jednak ten work-life balance dla menadżera pracującego pierwszy rok w korporacji lub sportowca, który dopiero wszedł do kadry, może być zabójczy w kontekście jego sukcesów.
Kluczowe, jak rozumiem, jest nazwanie naszej "zajawki". Tu wkracza do gry trening mentalny? Jak to wygląda?
Podczas spotkań w cztery oczy rozmawiam z ludźmi o ich wartościach, o tym, o czym marzą, i próbuję się dogrzebać do ich prawdziwej misji. Analizując to, zastanawiam się, czy to, co robią, to jest moda, wpływ rodziców, konformizm czy przeświadczenie, że tu właśnie można zarobić dobrą i łatwą kasę. Czy też może jest to jednak to, co budzi tego człowieka co rano i on chce wstać, żeby to robić.
I jeśli tego nie znajdziemy, to...
Wtedy moja rola polega na tak zwanym urealnianiu. W trakcje rozmowy pokazuję, jakie cele ten człowiek może sobie postawić na tym paliwie energetycznym. Rozglądam się też za planem B.
To głęboka praca na emocjach, jednak pozwala osiągnąć odpowiedni stan psychiki, który wspiera ludzi w tej pozytywnej obsesji. Jeśli jednak jest to np. Mamed Chalidow, Agnieszka Radwańska czy Michał Kubiak, to nie rozmawiamy o motywacji. To zbędne, bo to wyjątkowo mocno zmotywowani ludzie. Nie tracimy na to czasu, tylko na mocnych podstawach tej determinacji budujemy strategie, jaki byłby najlepszy obraz i stan psychiki, żeby oni osiągali swoje cele.
Pozostając przy motywacji. W swoich firmach zarządza pan zespołami tzw. "igreków", czyli najmłodszym pokoleniem, które nie pamięta komuny, biedy i obce są mu problemy, które my bardzo dobrze z tamtych czasów znamy. Problem z ich motywowaniem rzeczywiście jest tak duży, jak się mówi, czy to mit?
Rzeczywiście bardzo znaczące jest to, że to pierwsze pokolenie urodzone w Polsce w czasach dobrobytu. W przeciwieństwie do rodziców, mieli pełne półki w sklepach, 400 kanałów kolorowej telewizji do wyboru i mogli podróżować po świecie tanimi liniami lotniczymi. Z uwagi na to, że wszystko dostali pod nos, to nie nauczyli się walczyć i ponosić porażki. Wielokrotnie przed tą porażką byli chronieni przez swoich rodziców i przez szkołę, która jest coraz bardziej liberalna.
To bardzo mocni indywidualiści. Dlatego rzeczywiście jest to dla mnie spore wyzwanie, bo zatrudniam około 500 osób w moich firmach i ponad 90 procent to właśnie pokolenie Y.
Zatem jak ich motywować?
Okazuje się, że tu metoda kija i marchewki zupełnie się nie sprawdza. Jedyną moją szansą jest inspiracja. Jak ci ludzi widzą, że mam wizje, pasje i robię coś z wypiekami na twarzy, to oni chcą do tego dołączyć.
Nie ma znaczenia czy daje im premię, czy naganę. To ich nie motywuje, a wręcz rozśmiesza. Oni sobie z tego żartują. Tym ludziom trzeba zapewnić możliwość rozwoju i dużą autonomię. Wtedy to działa. Kiedy im się zaufa i powierzy obowiązki, sami będą potem chcieli udowodnić, że warto było.
Po mistrzostwach w 2014 r. Jakub B. Bączek wrócił do biznesu. Napisał od tego czasu kilka książek, m. in. wspólnie z Jackiem Santorskim „Determinację”. Rozwijał również swoje firmy Stageman i Mental Power - Akademię Trenerów Mentalnych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl